wtorek, 7 lutego 2017

#3

Odległość zawsze definiowała część moich relacji międzyludzkich. Od lat przeklinam na kilometry, które uniemożliwiają mi spotykanie bliskich mi ludzi częściej, które nie pozwalają mi wieczorem się z nimi spotkać lub pobiec do nich gdy świat rozpada mi się na kawałki i gdy potrzebuję się do kogoś przytulić i porządnie rozpłakać.

Nie zrozumcie mnie źle - mam znajomych w świecie realnym, widuję ich, potrafię się z nimi śmiać do łez i płakać przez ból, który mi coś sprawiło. Otworzyłam się na nich - chociaż jeszcze kiedyś sama myśl, że mam zwierzyć się komuś w "prawdziwym życiu" mroziła mi krew w żyłach.
Przecież oni znają mnie naprawdę. Widzą wszystkie moje wady, a co gorsza - kruche zaufanie rzucone o podłogę nie pozwalało mi uwierzyć, że ktoś obok mnie może chcieć mi pomóc.

Przez lata zaprzyjaźniałam się z ludźmi z którymi dzieliły mnie setki (a niejednokrotnie i więcej!) kilometrów, rozmawiałam z nimi, poznawałam ich dusze - a może to nawet było cenniejsze niż poznanie ich twarzy od samego początku znajomości. Wydawało mi się, że znam ich lepiej niż ludzi, których widuję w szkole, a zwłaszcza w okresie podstawówki - nie ukrywam, że byłam wtedy dość niepewna i ludzie to wykorzystywali przeciwko mnie.

Pierwsze spotkania, wyczekiwane, wymarzone. Oczekiwane przez często lata znajomości, a uniemożliwione bardzo często przez młody wiek.
Oprócz pojedynczych spotkań przez lata najlepiej, w kontekście możliwości oraz czasu, wspominam chyba 17-19 lipca 2015 roku. Były to pierwsze dni spędzone wyłącznie z nimi, bez końca. Mnożące się znajomości również mnie nie przerażały. Co zabawniejsze - i tam przyciągnęłam głównie ludzi z daleka.


Co wspominam najbardziej? Ogromny stres. To było moje pierwsze wyjście na cały weekend, to było moje pierwsze spotkanie z dużą częścią z tych ludzi. Bałam się, że zabraknie nam tematów. Bałam się, że w wirtualnym świecie jestem osobą bardziej fascynującą, ciekawszą - i ten strach towarzyszy mi aż do dzisiaj.


~~~~~~~~~~~~
Zawsze zastanawiałam się nad kwestią związków na odległość. Moja wiara w nie była często wyśmiewana, zwłaszcza przez starsze pokolenie. Wyjazd ukochanej osoby dużo utrudniał, a dzisiaj jedyne co mamy to opcję na większą ilość kontaktu, za pomocą chociażby internetu. To daje złudną wiarę, że jakoś przetrwamy. Że świat daje nam szansę.

Z., mojego chłopaka, poznałam na evencie w moim mieście. Wtedy rozmawialiśmy raczej krótko, na pewno nie na tyle by codziennie za sobą tęsknić i by walczyć o każdą chwilę razem.
Zapewne gdyby nie masa zbiegów okoliczności i interwencja (dalej zaskakująca) kilku znajomych nigdy byśmy nie zaczęli rozmawiać na nowo i nie odnajdowali kolejnych podobieństw. Codziennością stały się zwroty typu "mam tak samo" albo "w pełni się zgadzam".
Chyba z nikim wcześniej nie odnajdowałam takiej bliskiej więzi emocjonalnej.

Jedynym moim zmartwieniem były kilometry, ale walczymy z nimi każdego dnia. Nie marnujemy dnia brakiem rozmowy, opowiadamy wszystko co się wydarzyło by druga osoba poczuła się bliżej nas. Spotykamy się również raczej często, chociaż brak czasu męczy tak bardzo.

Jak oceniam pary rozdzielone kilometrami? Byłabym hipokrytką mówiąc, że w taką miłość nie wierzę. W końcu sama w nią brnę, jakby nie istniała żadna inna - bo może tak jest? Może odległość stała się tak ważnym wyznacznikiem moich znajomości, że trudno byłoby mi patrzeć na nie w kwestii wybierania miłości?
Masa tęsknoty. Tęsknisz gdy wstajesz, gdy wychodzisz z domu, gdy widzisz zakochane pary, gdy kładziesz się spać. Gdy wyjeżdżasz gdzieś bez tej drugiej osoby czy gdy koleżanka opowiada o kolejnej "miłości", które nigdy nie wytrzymują długo.
Ale wszystko jest warte poświęcenia. Dla tej nagrody.


Widzicie się. Czas zwalnia w momencie gdy tylko się widzicie - dopiero wtedy uświadamiasz sobie, że to nie tani chwyt zastosowany przez twórców filmów romantycznych. Przytulasz Go. Znowu czujesz się kompletna.
Uświadamiasz sobie, że warto.

Pary na odległość zazwyczaj, przynajmniej sądząc z przypadków moich znajomych oraz mojego, nie chcą zmarnować żadnej chwili spotkania. Przez to każda chwila spędzona razem jest wyjątkowa.

I teraz... Nie powiem też złego słowa na pary w sytuacji skrajnie normalne,j, codziennej. Ba. Zazdroszczę im całą sobą: również chciałabym mieć Go każdego dnia dla siebie.
Ale wierzę, że jeśli będziemy się starać przetrwamy wszystko - że wszystkie związki na odległość mają szansę chociaż zbliżoną do par na miejscu.
Tak jak przyjaźń na odległość nie jest gorsza od tej na miejscu. Jest po prostu inna. A inność nie jest grzechem.

1,5 roku.
I trzy dni do kolejnego spotkania.

Odliczanie staje się nawykiem.
Wyczekiwanie staje się pewnym przyzwyczajeniem.

Nan.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz