niedziela, 19 lutego 2017

#6

Mój przyjacielu.

Cisza mnie dzisiaj już przerasta, rozrywa na kawałki, sprawia, że sobie nie radzę.
Nie wiem czemu reaguję na nią tak intensywnie, nie wiem czemu przybija mnie aż tak bardzo.
Nie wiem czemu cisza stała się znaczeniem wszystkiego i czemu cisza zaczęła mnie definiować.


Zawsze lubiłam ciszę. Uwielbiałam spędzać czas sama. Prawdopodobnie słusznie uważałam się za introwertyczkę, może nawet osobę lekko aspołeczną: najstalsze znajomości zawierałam przez internet, były bezpieczniejsze, bardziej dopasowane do moich potrzeb.
Nie byłam sama, ale też mogłam łatwo uciec, zaszyć się pod kołdrą i wypłakać wszystkie łzy zbierające się pod moimi powiekami.

Może mówienie o ciszy również jest przesadą. Codziennie słyszę dziesiątki jeśli nie setki głosów. Codziennie spotykam ludzi; czy to z mojej rodziny, znajomych, czy praktycznie obcych. Codziennie ktoś do mnie mówi: powtarza się, opowiada, zadaje pytania. Codziennie słyszę chociaż kilka zdań, które są skierowane w moją stronę.

Ale od pewnego czasu słowa tracą ten sens. Stają się szumem, chaotycznymi ich strzępkami, nie docierają do mnie. Mówią mi coś po raz pierwszy, trzeci, dziesiąty, a ja nie wiem o co im chodzi, patrzę na nich tylko zaskoczona, że w ogóle się do mnie zwracają. Przecież nie jestem tego warta, przecież to nie ma sensu.

Ciszę definiuję obecnie jako brak sensu. Jako brak głębi w słowach, jako brak zrozumienia - chociaż tutaj jestem niesprawiedliwa bo ludzie próbują mnie zrozumieć.
Są może z dwie osoby, których słowa do mnie docierają, przemawiają do mnie. Dwie osoby, które prowadzą mnie przez życie za rękę, niczym porcelanową, kruchą lalkę, która musi być otoczona opieką albo rozbije się brutalnie o podłogę. Zawsze mnie łapią i pomagają mi się podnieść, chronią mnie: a ja tak pragnęłam tej ochrony.

Mimo to: nie wiem co się ze mną dzieje. Co się stało z silną dziewczyną, która radziła sobie ze wszystkim? Co się stało z chociaż iluzją samodzielności, którą wybudowałam? Przecież tak się starałam by ona powstała i by zaczęła tworzyć mnie.

Obecnie ludzie wymagają ode mnie tej siły. Ukazują mi, że nie mogę się poddać, są przekonani, że nic się we mnie nie łamie.
A jest inaczej; nie potrafię już udawać. Nie potrafię być silna, nie potrafię udawać mądrej, nie potrafię okłamywać wszystkich dookoła.
Chciałabym by ktoś poznał mnie, prawdziwą mnie. By pokochał mnie taką jaką jestem; ze wszystkimi słabościami i wadami.
Ale jednocześnie boję się.

Panicznie się boję otwarcia się.
Boję się zerwania maski stworzonej przeze mnie.

Bo przecież wtedy naprawdę może zostać tylko cisza...

Nan.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz