sobota, 20 maja 2017

#10

"Czy wszystko pozostanie tak samo, kiedy mnie już nie będzie? Czy książki odwykną od dotyku moich rąk, czy suknie zapomną o zapachu mojego ciała? A ludzie? Przez chwilę będą mówić o mnie, będą dziwić się mojej śmierci - zapomną. Nie łudźmy się, przyjacielu, ludzie pogrzebią nas w pamięci równie szybko, jak pogrzebią w ziemi nasze ciała. Nasz ból, nasza miłość, wszystkie nasze pragnienia odejdą razem z nami i nie zostanie po nich nawet puste miejsce. Na ziemi nie ma pustych miejsc"

~ Halina Poświatowska.




Nigdy nie śniła mi się moja śmierć. Nigdy nie zastanawiałam się jak będzie wyglądał świat po moim odejściu. Owszem - miałam momenty gdy rozważałam jak umrę, ale nie obchodziło mnie co będzie potem. Jaką byłam egoistką.
Dzisiaj w nocy po raz pierwszy zobaczyłam świat po moim odejściu. Nie wiem co doprowadziło mnie do takich rojeń sennych - może seans "13 reasons why", którego dalej nie skończyłam? A może po prostu świadomość, że jednak coś znaczę na tym świecie? Że mam ludzi, którzy mnie kochają i których kocham całym sercem? 


Dzisiejsza noc kręciła się dookoła Z., mojej rodziny i przyjaciół. Akcja działa się w czymś w rodzaju auli szkolnej lub sali gimnastycznej - trudno ocenić. Ostatnio sporo moich snów ma miejsce w gmachu szkolnym - czy może to być związane z ukończeniem liceum? Byłam tam. Ubrana na biało, blada i przyglądałam się wszystkiemu. Myślę, że byłam pewnym rodzajem ducha bo nikt mnie nie zauważał. Nikt mnie nie widział. A za to moi najbliżsi mieli zapuchnięte, zaczerwienione oczy. Chyba najbardziej utkwił mi w pamięci Z. - nie wiem czemu. Przecież nie był tam sam, ale dalej pamiętam wyraz jego twarzy, który wyryje mi się chyba w sercu na zawsze. Zapewne to głupie, ale... Czułam się wtedy bardzo wybrana. Że ktoś kogo kocham przejął się mną. Zwłaszcza, że musicie wiedzieć, że Z. jest pierwszą osobą odnośnie której nie mam wątpliwości. Która wiem, że mnie kocha. Jest pierwszym chłopakiem, któremu ufam w 100%. I to jest piękne.

Pamiętam jak bardzo zabiegałam o uwagę tych osób. Jak je zaczepiałam, stawałam tuż przed nimi, zagryzałam wargi (chociaż tyle na mnie krzyczeli, że mam przestać), siadałam obok, przytulałam się. Nie widzieli mnie - i chyba to oraz ich strapione miny były najbardziej dobijającym elementem tej nocy. Chyba trochę mi to złamało serce. 

Widziałam jednak parę osób, które zaczęły się już zbierać. Dlatego ten wpis zaczęłam od cytatu Poświatowskiej. 
Ten sen doświadczył mi pewnych refleksji: chociaż wiele osób zapomni o nas i będzie żyć na nowo są ludzie, którzy zawsze będą nas trzymać w sercu. Którzy nie potrafiliby bez nas funkcjonować i zawsze by im czegoś brakowało. Wierzę, że mamy pewne określone miejsce na świecie: i czasem to po prostu czyjeś serce. Chcę wierzyć.

Wbrew wszystkiemu i łzom, które uroniłam - sen traktuję raczej pozytywnie. Samo to, że popchnął mnie do tego wpisu (choć bardzo krótkiego, chyba nie mam ostatnio zbyt dużo siły na pisanie) coś oznacza.
Cudownie jest uświadomić sobie, że jesteśmy kochani i że ktoś nas potrzebuje. Tylko martwi mnie, że potrzebowałam czegoś takiego by sobie to uświadomić. Że moja samoocena nie pozwala mi na bezgraniczną wiarę.


Bądźmy wdzięczni za każdy dzień z bliskimi nam osobami. Z rodziną, przyjaciółmi. Bądźmy wdzięczni za każde uczucie jakim zostaniemy obdarzeni. Bądźmy wdzięczni i nie marnujmy czasu: bo kiedyś może go zabraknąć.
I doceńmy życie. Ja chyba w końcu zacznę wierzyć w życie na 100%. Może w końcu przestanę się bać. Chciałabym.

Życzę i wam i sobie by każdy dzień był piękny i wyjątkowy. A przede wszystkim by odbijał się pozytywnie na was i na ludziach, którzy są w waszej okolicy.

środa, 3 maja 2017

#9

Nieważne kiedy myślałam o maturze zawsze wydawała mi się ona strasznie oddalona od mojego "dzisiaj". Od codzienności w której żyję i która absorbowała mnie całkowicie.
Dalej do mnie nie dotarło, że w zeszłym tygodniu pożegnałam się z moją klasą i że mam już za sobą ostatnie ukochane lekcje polskie, ciekawe biologii czy matmy wypełnionej uśmiechem - bo zawsze ją bardzo lubiłam.
Zawsze matura wydawała mi się odległa: nawet gdy po zakończeniu roku szkolnego z przyjaciółką siedziałam w galerii i jadłam coś by "zagryźć nerwy".

Aż do dzisiaj.

Matura 2017 zaczyna się jutro. Moja matura: nieważne jak abstrakcyjnie dla mnie brzmi, że podejmuję już jutro egzamin dorosłości, egzamin, który gdzieś tam może decydować o moim życiu. Dostaję co chwilę wiadomości od osób mi najbliższych, w większości rodziny ze słowami wsparcia, z "trzymamy kciuki" czy mentalnymi kopami w cztery litery. I dalej to do mnie nie dociera.

Jedynym pozytywem tego jest brak stresu, brak nerwów, brak skrajnych emocji. Nie płaczę, nie histeryzuje - chociaż tak reagowałam jeszcze przed egzaminem gimnazjalnymi. Mogę normalnie rozmawiać, głos mi nie drży, ja się nie trzęsę. Wierzę w słowa, że matura jest zwykłym sprawdzianem, tylko okrzykniętym najważniejszym. Że tak naprawdę stresuje nas ta oprawa, stresuje nas przymus eleganckiego ubrania, stresuje nas komisja i sprawdzanie po dowodzie. Myślę, że to może być dla nas najgorszym możliwym uczuciem.

Bo przecież czym jest matura? Zwykłym sprawdzeniem czego się nauczyliśmy przez te wszystkie lata: w sumie od gimnazjum bo przecież wiedza z podstawówki nie odgrywa już większego znaczenia. Nie jest niczym wyjątkowym, przecież pisaliśmy już tyle egzaminów: łącznie ze słynnym trzecioteścikiem, który budził przerażenie w mojej klasie w podstawówce.


Ta notka nie będzie długa. Można ją określić przeciętną, zwyczajną. Po prostu od siebie chcę życzyć wszystkim maturzystom powodzenia i powiedzieć, że będę z wami - i dosłownie i w przenośni. Wierzę, że damy sobie radę i że matura zamiast odebrać nam niespełnione marzenia przyczyni się do nich i sprawi, że będziemy się z niej śmiać. Może nie teraz. Może za rok, dwa, trzy. Może kiedyś.

Dodatkowo przestaję już obiecywać regularne pisanie. To nigdy nie wyjdzie, to zawsze będzie mnie tylko demotywować. Nawet w tym tygodniu chciałam nad tym przysiąc (odpuściłam naukę na początku długiego weekendu z świadomością, że więcej już nie zrobię.), ale inne plany przytłoczyły mnie za bardzo.
Doszedł jeszcze brak chęci, weny, pewne zniecierpliwienie tworzeniem. Mam już mnóstwo podejść do notek za sobą i żadnej inspiracji.

Może po maturze ochłonę? Będę chodzić mniej zmęczona, bardziej szczęśliwa i znowu cieszyć się wakacjami?
Potrzebuję trochę odpoczynku. To były męczące trzy lata na mojej drodze i liczę, że efekty tego będą mnie zadowalać. I wam życzę tego samego.

Hej, doszliśmy już daleko. Zwykła matura nie może nas pokonać.