poniedziałek, 13 lutego 2017

#5


Myślę, że ściana, którą budowałam dookoła siebie zaczęła mnie przerastać. Obecnie sięga gdzieś trzech metrów, otacza mnie z każdej strony i powoli mnie dusi.

Nie potrafię mówić o emocjach. A przynajmniej tak mi się wydaje: co za ironia, że właśnie to kiedyś mi wychodziło najlepiej.
Obecnie nie płaczę w miejscach publicznych. Nie potrafię.
Nie walczę o siebie.

Po prostu żyję pasywnie i mało komu daję się poznać. Odkąd zawiodłam się parę razy za dużo ukazałam się całkowicie tylko paru osobom. Jedną z nich jest moja babcia: i tutaj wybór jest całkowicie oczywisty. Wychowała mnie, zapewniła normalny dom, jakieś ciepło. Jakieś bezpieczeństwo.
Natomiast pozostałe dwie osoby całkowicie mnie zaskoczyły jeśli chodzi o wybór.

Jedną z nich jest Z., moje prywatne szczęście w pigułce. Znamy się pół roku, a nasza znajomość stworzył przypadek. Wpadłam na niego przypadkiem. Zaczęliśmy rozmowę przypadkiem. A jednocześnie byłam świadoma, że potrzebuję przyjaciela; chociaż było to ciężkie do przyznania moja poprzednia przyjaźń rozpadła się boleśnie, rozbryzgała łzy po ścianach, zostawiła za sobą nieprzyjemne wrażenie utraty.
Potrzebowałam kogoś komu będę mogła opowiedzieć o tym co mnie boli. O tym za czym tęsknię i czemu moje marzenia mnie przerastają.
Czemu zdecydowałam się na niego? To pewnie głupie, ale z przekonania, że nasza znajomość urwie się szybko, a wygadanie się zostawi ulgę.

Zostawiło. I zostawiło mi Go.

Drugą z nich jest A. Znam ją od przedszkola, ale nasza znajomość bawi mnie każdego dnia tak samo. Otóż po tylu dziecięcych zabawach zatraciłyśmy kontakt: mimo tych samych szkół, klas sąsiadujących ze sobą, wspólnych znajomych. Nie dopuszczałyśmy się do siebie nawzajem: aż do dnia gdy życie posadziło nas wspólnie w licealnej ławie i zmieniło wszystko. A. okazała się inną osobą niż przypuszczałam. Osobą godną zaufania.


~~~~~~~~~~~~~~~
Poza tym jednak trudno mi pokazać prawdziwą siebie. Nie wiem czy wynika to z niskiej samooceny czy potrzeby akceptacji. Być może omylnie nazywam przyjaciółmi osoby, które mnie nie znają. Może zbyt dużo osób odepchnęłam za szybko.
Ale mam komu się wypłakać. Mam komu powiedzieć co mnie boli, co mnie rozwala od środka, co zmienia wszystko, stawia mój świat do góry nogami.

A reszta? A reszta niech ma mnie za osobę silną, pewną siebie, głośną. Niech widzą maskę kreowaną przez tyle lat.
I znowu; kto zostanie pokażą tylko lata. Upływające, uciekające. Znikające tak szybko. Resztą jest po prostu potrzeba przetrwania.

Słabe jednostki odpadają: tak działa selekcja naturalna.
Dlatego nie mogę sobie pozwolić na słabość. 
Siła wymaga poświęceń - niech moim będzie ukrywanie siebie.
Nan.

1 komentarz:

  1. Taki cytat, na który ostatnio wpadłam:
    "Ja jestem jedną z tych, która przywiązuje się do każdego miłego słowa. Tą, która zawsze wszystko wyolbrzymia. Zależy mi na innych o wiele bardziej, niż kiedykolwiek znaczyłam coś dla nich. Robię sobie nadzieję, a potem płaczę. Staram się tylko, żeby nikt nie zauważył tego, że jestem smutna. Często się śmieję, bo kocham to. Taka już jestem. Cholernie wrażliwa i wesoła."

    Mówią, że ludzie dzielą się na introwertyków i ekstrawertyków. Tym drugim jest trochę łatwiej, a także nie potrafią zrozumieć tych pierwszych, a ci pierwsi chcą na siłę być takimi jak ci drudzy. Myślę sobie, że po prostu trzeba siebie zaakceptować. W końcu nie mamy wpływu na to jacy się rodzimy. Oczywiście możemy kreować siebie do pewnego stopnia, ale pewnych rzeczy nie przeskoczymy.
    Czasami dobrze jest pozwolić sobie na słabość. Jesteśmy przecież tylko ludźmi, chociaż mogłabym powiedzieć, że aż ludźmi. Przekleństwo takie, że natura poza inteligencją dała nam także samoświadomość... i zawsze musimy wszystko rozpatrywać... zastanawiać się, a następnie się bać. Ludzie do nas przychodzą i odchodzą, a czasami to my przychodzimy, a potem odchodzimy. I tak to wszystko powoli się toczy. Jednak najważniejsze, aby ufać sobie, a cała reszta się nie liczy.

    A tak na marginesie.
    Zapraszam na mojego bloga :)

    OdpowiedzUsuń